sobota, 20 kwietnia 2013

Powrót na włości



                I tak oto zdystansowani do całej sytuacji, cieszymy się polską wiosenką. Od naszego powrotu minął już ponad tydzień i do tej pory ani razu nie pożałowaliśmy podjętej decyzji. Mamy spokój, zaczęliśmy wycieczki po czytelniach i naukę na poważnie – co najważniejsze.
 
Poznańska czytelnia Uniwersytetu Medycznego - druga w naszym czytelnianym rankingu czytelni, tuż po Singaurze
                Gdy wyjeżdżaliśmy Adam powiedział nam, że jedna z naszych koleżanek z wymiany ma wujka w amerykańskiej dyplomacji, który twierdził, że mimo tego, że sytuacja w mediach jest nadal rozdmuchana (dwa tygodnie temu naprawdę tak było), to rzeczywista sytuacja na linii USA – Korea Północna już się uspokoiła. Powiedział nam żebyśmy poczekali, aż media przetrawią i zareagują na nowe informacje. Faktycznie tak było. 10 kwietnia minął spokojnie, w urodziny Kim Ir Sena – 15 kwietnia długo wyczekiwanych fajerwerków nie było, a życie w Seulu toczy się spokojnie jak zwykle. Poniżej możecie obejrzeć transmisję z setnych urodzin Prezydenta KRL-D.


                Tak jak pisaliśmy poprzednio, wiemy że kilka osób wróciło do domu. Podejrzewam, że nie mają możliwości na powrotu na uczelnie w Seulu. Wiemy też, że osoby, które wyjechały przeczekać sytuację w krajach „ościennych” już wróciły do Seulu, ale mimo wszystko mają pewne obawy. Ostatecznie, cała reszta, która została w Seulu ma się dobrze, bawi się w Soju hofach i niczym się nie przejmuje :) Reasumując, każdy jest zadowolony.

Szyld jednego z soju hofów - z niewiadomych przyczyn bary znajdują się albo w podziemiach albo na pięterku

Soju jest tak niedobre, że sztuka jego picia polega na umiejętnym zmieszaniu go z piwem - tak aby zachować jego "właściwości", a zarazem nie czuć jego smaku

                Musimy jednak przyznać, że wyjazd z Korei nie należał do najłatwiejszych. Pierwszy problem pojawił się przy pakunkach. Jak to zwykle bywa rzeczy przybyło (szczególnie po weekendowych, szalonych zakupach Natalki) i trzeba było nadać paczkę. Głównym problemem były rakiety tenisowe, które kupiliśmy ze względu na to, że w szkole mieliśmy darmowe korty. Do plecaka nie byliśmy w stanie ich wrzucić (zapewne by się połamały), a nadanie tzw. bagażu sportowego kosztowałoby nas krocie. I tak oto dzięki Adamowi paczka z naszymi gratami przywędruje niebawem do Polski.

Rakiety za wielkie pieniądze kupiliśmy z zamiarem grania w tenisa kilka razy w tygodniu (korty w naszej szkole były darmowe), graliśmy tylko dwa razy...

                Wysłanie paczki jest bardzo ciekawą sprawą. Rozpatrując wszystkie inne możliwości, czyli: wykup dodatkowego bagażu, dopłata za nadmiar kilogramów, przekazywanie rzeczy przez znajomym, którzy akurat wracają z regionu, paczka okazuje się najwygodniejszą i oczywiście najtańszą opcją. My wybraliśmy paczkę lotniczą (cena około 150zł za 5 kilogramów, paczka dotrze za ok. 2 tygodnie)

Inną opcją jest paczka która płynie z Korei statkiem. Wprawdzie zajmuje to około 4 miesięcy ale cena za 20-kilogramow to 200 zł (żeby zamienić koreańskie wony na złotówki należy skreślić trzy zera i pomnożyć razy trzy)

                Kolejnym problemem, który całkowicie nas zaskoczył była para, od której podnajmowaliśmy pokój. Mario (Pan-Mąż) już jakiś czas przed naszą ucieczką z Korei wyjechał do Europy “w biznesach”, natomiast Alice (której notabene imię poznaliśmy na kilka dni przed wyjazdem) postanowiła na okres nieobecności męża zamieszkać u swoich rodziców. I tak od czasu do czasu Alice wpadała zobaczyć czy dom stoi, a naczynia pozmywane i nawet zapewniła nas, że na wypadek wojny/bombardowania/ataku przybiegnie po nas od swoich rodziców (mieszkali około 10 minut od nas), zabierze nas do nich i razem zejdziemy do piwnicy. Pomimo jej przekonującego tonu trudno nam było uwierzyć w jej plan doskonały. Niestety do dnia naszego wyjazdu Mario nie powrócił z Europy, a Alice nie miała czasu (albo chęci) przyjść do nas i “odebrać” mieszkania, mimo tego, że dwukrotnie zapewniała, że przyjedzie.  Jako, że drzwi nie były zamykane na klucz, tylko na kod wyjechaliśmy z Seulu, nie żegnając się z naszymi współlokatorami. O takie gościnność na wschodzie.
A oto nasz blok-apartamentowiec


                Podróż na lotnisko przebiegła niespodziewanie gładko. Oczywiście nie licząc wypchanych, większych od nas plecaków, które musieliśmy dotachać na lotnisko, gdzie zaczęły się poważne problemy. Pierwszym był zakup magnesu (które zbieramy) – dotychczas okazał się on być najdroższym, przebił nawet Sztokholm!

Najdroższy magnes świata!


                Drugi problem już prawie nas przerósł – okazało się, zgodnie z naszymi przypuszczeniami, że nie możemy wyjechać z Korei bez Alien Registration Card – dokumentu, o ktrym pisałam wcześniej. Wprawdzi ja miałam zaświadczenie, że takową kartę wyrabiam, ale ze względu na fakt, że Maciek nie miał nic, wolałam tego nie pokazywać. Mając dosłownie kilkadziesiąt minut do odlotu, byliśmy zmuszeni zmagać się z urzędnikami z Immigration Office,tłumaczyć czemu wyjeżdżamy, czemu nie mamy karty, czy wracamy, czy uczelnia wie itd. ...

Spotkanie po latach - z Michałem poznaliśmy się w Singapurze - gościliśmy Go na couchsurfingu. Tym razem wpadł do nas po drodze do Japonii. Tego wieczoru zdecydowaliśmy, że wracamy do Polski


                W końcu, gdy jakimś cudem znaleźliśmy się w samolocie i mieliśmy startować to niestety, ale stewardessy nie mogły domknąć drzwi. Mocowały się z nimi jakieś 10 minut, w końcu gdy udało się je zamknąć „wypadliśmy” z kolejki do startów i musieliśmy czekać na tunel jakieś 30 minut (dodam, że w Moskwie, na cztero-terminalowym lotnisku mieliśmy godzinę na przesiadkę). Wtey pomyślałam, że wisi nad nami fatum. Na szczęście czarne myśli szybko uciekły i odbyliśmy przemiła podróż (znienawidzonym dotychczas) Aeroflotem. Ba, obsługa była tak miła, że gdy spytałam o dwie lampki wina, dostaliśmy cały zamknięty karton – żebyśmy sobie sami rozlali i zostawili pod siedzeniem na później...

Prezent od Aeroflotu





                               

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz