niedziela, 1 września 2013

Czarnobyl wycieczka (?) cz.2


 Po całkiem długiej, urozmaiconej wieloma wycieczkami przerwie wracamy z dalszą częścią opowieści o Czarnobylu. Właśnie siedzimy sobie w hotelowym pokoju w Kopenhadze, gdzie pogoda skutecznie zmusza nas do pozostania w nim troszkę dłużej niż planowaliśmy... ale wracając do czerwca i naszej podróży na Ukrainę - kontynuujemy pierwszą część relacji. Enjoy :)

Najważniejszym punktem wycieczki był oczywiście sam reaktor. Promieniowanie obecnie jest na tyle małe (ok. 200 razy większe niż naturalne), że można podejść do niego całkiem blisko. Obok wspomnianego reaktora Ukraińcy budują specjalną kapsułę, nazywaną sarkofagiem, który w przeciągu kilku lat (mówi się o 4 latach) ma został nasunięty na zgliszcza elektrowni, aby całkowicie zneutralizować promieniowanie. 

Takie znaki, które gdzieniegdzie można znaleźć na terenie zony oznaczają bardzo silne lokalne promieniowanie - zazwyczaj są to zagłębienia w ziemi lub mech
                Równie niecierpliwie wyczekiwaliśmy na wjazd do Prypeci. Miasto jest oddalone zaledwie kilka kilometrów od gmachów elektrowni. Niestety od zeszłego roku nie można wchodzić do opuszczonych budynków – pozostało nam tylko oglądanie ich z zewnątrz. Muszę przyznać, że robi to ogromne wrażenie. Niestety, wszystko co widzieliśmy zostało już udokumentowane na tysiącach zdjęć w internecie, więc mało widoków nas zaskoczyło. Z drugiej strony jedynie przechadzka pomiędzy opuszczony blokami, przyozdobionymi komunistycznymi instalacjami pozwala w 100% na refleksję. Stałym punktem wycieczki jest zwiedzanie opuszczonego wesołego miasteczka, na terenie którego znajdują się elektryczne samochodziki oraz diabelski młyn. Ponadto odwiedziliśmy opuszczony sklep i kilka innych budynków. Niestety nie udało nam się zobaczyć szkoły i szpitala – szkoła podobno zawaliła się w zeszłym roku, a szpital położony jest zbyt daleko od centrum.
Opuszczony blok - zwróćcie uwagę na propagandowe pozostałości z "wystroju" budynku

Tablica w mieście Prypeć - pracujemy nad jej rozczytaniem ;)

Wspomniane wesołe miasteczko
Elektryczne samochody

My i nasz przewodnik pasjonata
Pozostałości po lokalnym sklepie

Przedwyborcze pozostałości - najlepiej oddają ile zrobią fotografowie żeby podkręcić "klimat" Czarnobylu

                Po drodze odwiedziliśmy również Kopaczi – małą wioskę, w której zlokalizowane było przedszkole. Robi ono oczywiście ogromne wrażenie: niektóre elementy dachu już się zawaliły, w budynku wciąż pozostają łóżeczka dziecięce, szafki na książki i buty, plansze i tablice. Niestety miejsce to zostało trochę podrasowane przez profesjonalnych fotografów, którzy przyjeżdżając do Czarnobylu po wymarzone zdjęcia podrzucają stare (lub tylko stylizowane na stare) gazety, książki, zeszyty etc.
Tuż przy wejściu na teren przedszkola

"Pozostawiony" obrazek przy wejściu do budynku
Przedszkolna łazienka

Przedszkole w Kopaczi - wejście

Przedszkolna sypialnia
                Zona jest podzielona na dwie strefy: jedną trzydziestokilometrową (promieniowanie na poziomie 0.1-0.2) oraz drugą – dziesięciokilometrową, znajdującą się wewnątrz tej pierwszej (promieniowanie na poziomie 2-3). Tym samym należy przejść cztery kontrole – dwie na wjeździe do obydwu stref i dwie na wyjeździe. Przy punktach kontrolnych obowiązuje bezwzględny zakaz robienia zdjęć. Przy wyjeździe należy przejść przez specjalne bramki, pamiętające jeszcze radziecki czasy. Po wejściu do nich ręce przykłada się do specjalnych płytek, które rzekomo mierzą poziom napromieniowania. Gdy pojawią się zielone lampki można spokojnie przejść, gdy pojawią się czerwone również można... spokojnie przejść... (Łukaszowi podczas jednej kontroli pojawiły się właśnie czerwone). Konfiskata elektroniki i innych rzeczy osobistych, o czym się dużo naczytaliśmy przed podróżą, to najprawdopodobniej legenda. Wydaje mi się, że w interesie lokalnych funkcjonariuszy leży raczej zachęcenie większej liczby turystów do odwiedzenia zony, a nie szybki zarobek na przechwyconej elektronice.
Tym, którzy chcą zwiedzić Czarnobyl radzimy się zebrać szybko - niektóre budynki już się zawaliły, pozostałe są w opłakanym stanie - tak jak pisałam my nie mogliśmy do większości wejść do środka. Ponadto za kilka lat zasłonięty zostanie reaktor.


Pozostałości po wspaniałych czasach
                Jedzenie można spożywać jedynie w autobusie, a najlepiej wcale. Każdy wycieczkowicz jest proszony o zabranie ze sobą na wycieczkę wody. Na terenie zony, oprócz tego, że nie można pić alkoholu, nie można również palić, ale nasz przewodnik uważał, że to brednie i odpalał jedną fajkę od drugiej. W związku z powyższymi zakazami obiad jedliśmy w kantynie w Czarnobylu (przypominam, że w Czarnobylu promieniowanie jest mniejsze niż w Kijowie). Stołówka pamięta lata osiemdziesiąte i jest jedyna w swoim rodzaju, w ogóle niepodobna do prl-owskich remake’ów barów bistro, które rosną w Polsce, jak grzyby po deszczu.

Kompot z suszu w plastikowej butelce, przepyszny pasztet i dziwne salami, do tego bliny, soczek pomidorowy i obowiązkowo jajko!

Przysmaczki wszystkim bardzo smakowały
                Czarnobyl jest w ogóle miastem jedynym w swoim rodzaju. Na co dzień mieszka tu 3000 osób. Ci, którzy wjeżdżają w pobliże elektrowni (przewodnicy, inżynierowie, kierowcy etc.) nie mogą przebywać w zonie cały czas. Większość z nich pracuje w zmianach 15/15 (15 dni w zonie, 15 dni poza nią) lub w systemie 3/4 (3 dni w zonie, 4 dni poza nią). Nie dotyczy to osób pracujących bezpośrednio przy budowie sarkofagu, którzy po zakończonej ośmiogodzinnej zmianie są wywożeni pociągiem kilkadziesiąt kilometrów dalej.               
Przez rozlany asfalt wszędzie przebija się przyroda
                Inne zasady, o których nie wspomniałam dotyczą poruszania się po strefie. Oczywiście, co podkreślę jeszcze raz – tylko z przewodnikiem. Opowieści o zbrodniarzach bez meldunku, motocyklistach lub bezdomnych przenoszących się do zony to brednie. Małe są szanse na dostanie się do strefy, a jeszcze mniejsze na zostanie tam niezauważonym. Jedyną szansą jest kilkugodzinny przemarsz przez las i ewentualnie jedno-nocny postój w Prypeci. Najczęściej robią tak fotografowie, za cichym przyzwoleniem przewodników. Chodząc po zonie należy omijać wszelkiego rodzaju zagłębienia, gdzie gromadzi się najwięcej promieniowania, dodatkowo należy omijać miejsce, w których stoi charakterystyczny żółty znak oznaczający radioaktywność (pokazany na pierwszym zdjęciu w tym poście). Przewodnik prosił nas też aby nie chodzić po leśnym mchu, w którym gromadzi się więcej pyłu, a co w efekcie daje wyższy poziom promieniowania.
Napromieniowany mech

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz