Po całkiem długiej, urozmaiconej wieloma wycieczkami przerwie wracamy z dalszą częścią opowieści o Czarnobylu. Właśnie siedzimy sobie w
hotelowym pokoju w Kopenhadze, gdzie pogoda skutecznie zmusza nas do pozostania w nim troszkę dłużej niż planowaliśmy... ale wracając do czerwca i naszej podróży na Ukrainę - kontynuujemy pierwszą część relacji. Enjoy :)
Najważniejszym punktem wycieczki
był oczywiście sam reaktor. Promieniowanie obecnie jest na tyle małe (ok. 200
razy większe niż naturalne), że można podejść do niego całkiem blisko. Obok
wspomnianego reaktora Ukraińcy budują specjalną kapsułę, nazywaną sarkofagiem,
który w przeciągu kilku lat (mówi się o 4 latach) ma został nasunięty na
zgliszcza elektrowni, aby całkowicie zneutralizować promieniowanie.
 |
Takie znaki, które gdzieniegdzie można znaleźć na terenie zony oznaczają bardzo silne lokalne promieniowanie - zazwyczaj są to zagłębienia w ziemi lub mech |
Równie
niecierpliwie wyczekiwaliśmy na wjazd do
Prypeci. Miasto jest oddalone zaledwie kilka kilometrów od gmachów elektrowni.
Niestety od zeszłego roku nie można wchodzić do opuszczonych budynków –
pozostało nam tylko oglądanie ich z zewnątrz. Muszę przyznać, że robi to ogromne
wrażenie. Niestety, wszystko co widzieliśmy zostało już udokumentowane na tysiącach
zdjęć w internecie, więc mało widoków nas zaskoczyło. Z drugiej strony jedynie przechadzka pomiędzy opuszczony
blokami, przyozdobionymi komunistycznymi instalacjami pozwala w 100% na
refleksję. Stałym punktem wycieczki jest zwiedzanie opuszczonego wesołego
miasteczka, na terenie którego znajdują się elektryczne samochodziki oraz
diabelski młyn. Ponadto odwiedziliśmy opuszczony sklep i kilka innych budynków.
Niestety nie udało nam się zobaczyć szkoły i szpitala – szkoła podobno zawaliła
się w zeszłym roku, a szpital położony jest zbyt daleko od centrum.
 |
Opuszczony blok - zwróćcie uwagę na propagandowe pozostałości z "wystroju" budynku |
 |
Tablica w mieście Prypeć - pracujemy nad jej rozczytaniem ;) |
 |
Wspomniane wesołe miasteczko |
 |
Elektryczne samochody |
 |
My i nasz przewodnik pasjonata |
 |
Pozostałości po lokalnym sklepie |
 |
Przedwyborcze pozostałości - najlepiej oddają ile zrobią fotografowie żeby podkręcić "klimat" Czarnobylu |
Zona
jest podzielona na dwie strefy: jedną trzydziestokilometrową (promieniowanie na
poziomie 0.1-0.2) oraz drugą – dziesięciokilometrową, znajdującą się wewnątrz
tej pierwszej (promieniowanie na poziomie 2-3). Tym samym należy przejść cztery
kontrole – dwie na wjeździe do obydwu stref i dwie na wyjeździe. Przy punktach
kontrolnych obowiązuje bezwzględny zakaz robienia zdjęć. Przy wyjeździe należy przejść przez specjalne bramki, pamiętające
jeszcze radziecki czasy. Po wejściu do nich ręce przykłada się do specjalnych
płytek, które rzekomo mierzą poziom napromieniowania. Gdy pojawią się zielone
lampki można spokojnie przejść, gdy pojawią się czerwone również można... spokojnie
przejść... (Łukaszowi podczas jednej kontroli pojawiły się właśnie czerwone).
Konfiskata elektroniki i innych rzeczy osobistych, o czym się dużo naczytaliśmy przed podróżą, to najprawdopodobniej legenda.
Wydaje mi się, że w interesie lokalnych funkcjonariuszy leży raczej zachęcenie
większej liczby turystów do odwiedzenia zony, a nie szybki zarobek na
przechwyconej elektronice.
 |
Tym, którzy chcą zwiedzić Czarnobyl radzimy się zebrać szybko - niektóre budynki już się zawaliły, pozostałe są w opłakanym stanie - tak jak pisałam my nie mogliśmy do większości wejść do środka. Ponadto za kilka lat zasłonięty zostanie reaktor. |
 |
Pozostałości po wspaniałych czasach |
Jedzenie
można spożywać jedynie w autobusie, a najlepiej wcale. Każdy wycieczkowicz jest
proszony o zabranie ze sobą na wycieczkę wody. Na terenie zony, oprócz tego, że
nie można pić alkoholu, nie można również palić, ale nasz przewodnik uważał, że
to brednie i odpalał jedną fajkę od drugiej. W związku z powyższymi zakazami
obiad jedliśmy w kantynie w Czarnobylu (przypominam, że w Czarnobylu
promieniowanie jest mniejsze niż w Kijowie). Stołówka pamięta lata
osiemdziesiąte i jest jedyna w swoim rodzaju, w ogóle niepodobna do prl-owskich
remake’ów barów bistro, które rosną w Polsce, jak grzyby po deszczu.
 |
Kompot z suszu w plastikowej butelce, przepyszny pasztet i dziwne salami, do tego bliny, soczek pomidorowy i obowiązkowo jajko! |
 |
Przysmaczki wszystkim bardzo smakowały |
Czarnobyl
jest w ogóle miastem jedynym w swoim rodzaju. Na co dzień mieszka tu 3000 osób.
Ci, którzy wjeżdżają w pobliże elektrowni (przewodnicy, inżynierowie, kierowcy
etc.) nie mogą przebywać w zonie cały czas. Większość z nich pracuje w zmianach
15/15 (15 dni w zonie, 15 dni poza nią) lub w systemie 3/4 (3 dni w zonie, 4
dni poza nią). Nie dotyczy to osób pracujących bezpośrednio przy budowie
sarkofagu, którzy po zakończonej ośmiogodzinnej zmianie są wywożeni pociągiem
kilkadziesiąt kilometrów dalej.
 |
Przez rozlany asfalt wszędzie przebija się przyroda |
Inne
zasady, o których nie wspomniałam dotyczą poruszania się po strefie.
Oczywiście, co podkreślę jeszcze raz – tylko z przewodnikiem. Opowieści o
zbrodniarzach bez meldunku, motocyklistach lub bezdomnych przenoszących się
do zony to brednie. Małe są szanse na dostanie się do strefy, a jeszcze
mniejsze na zostanie tam niezauważonym. Jedyną szansą jest kilkugodzinny
przemarsz przez las i ewentualnie jedno-nocny postój w Prypeci. Najczęściej
robią tak fotografowie, za cichym przyzwoleniem przewodników. Chodząc po zonie
należy omijać wszelkiego rodzaju zagłębienia, gdzie gromadzi się najwięcej
promieniowania, dodatkowo należy omijać miejsce, w których stoi
charakterystyczny żółty znak oznaczający radioaktywność (pokazany na pierwszym zdjęciu w tym poście). Przewodnik prosił nas
też aby nie chodzić po leśnym mchu, w którym gromadzi się więcej pyłu, a co w
efekcie daje wyższy poziom promieniowania.
 |
Napromieniowany mech |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz