Khao San Road – ulica, na której praktycznie każdy
backpacker podróżujący po Azji Południowo-Wschodniej zaczyna swoją podróż.
Największa tania sypialnia, centrum handlowe, burdel :) i imprezownia w tej części Azji. Swoją
popularność wypracowała głównie bogatą ofertą tanich hosteli. Jeżeli nie wymaga
się za dużo, nocleg może nas kosztować nawet 250 batów (25 zł) od osoby. Za
taką cenę dostajemy pokoik wielkości skrytki pod schodami, w którym znajdziemy
jedynie materac i wiatrak nad łóżkiem, zwykle tak wielki, że wydaje się jakby
mógł wznieść nasz pokój w powietrze.
Na Khao San można kupić praktycznie wszystko i to
za ułamek ceny europejskiej – uwielbiane szczególnie przez wiecznie pijanych Brytoli
koszulki z markami miejscowych piw (największe marzenie Natalki), okulary
Ray-Ban za 5-10 złotych (każdy się upiera, że oryginalne) czy wszelkiej maści
tajskie potrawy za bezcen. No i oczywiście wszelkie najbardziej tandetne
pamiątki w stylu małych figurek tuk-tuk’ów (miejscowe riksze) zrobionych z
puszek po piwie, czy drewnianych żabek „rechoczących” gdy przejedzie się po
nich drewnianą pałką :), usilnie wciskanych przez podstarzałe Tajki w
czapkach, które naszym zdaniem wyglądają jak dopiero co przywiezione z Peru. To
oczywiście nie wszystko, potrzebujemy amerykańskiego prawa jazdy albo jesteśmy
za młodzi, żeby pić (alkohol w Tajlandii można kupować od 20. roku życia)?
Lewe
dokumenty są tu dostępne na każdym kroku, za kilka dolców możemy nawet dostać
dyplom ukończenia Harvardu ze zdjęciem. Przed nami długa i trudna podróż? Nic
prostszego, dajemy iPod’a albo pendrive’a i za chwilę mamy go zapełnionego po
brzegi najnowszymi produkcjami filmowymi albo dowolną muzyką. Popularnym
towarem eksportowym Tajlandii są też garnitury, na każdym kroku idąc po Khao
Sanie można usłyszeć „Guy, do you wanna suit?”, i w ten sposób za parę stów
możemy się stać właścicielem szytego na miarę garnituru w dowolnym fasonie
(dwie sztuki), koszuli i jedwabnego (podobno) krawatu.
Khao San słynie też z innego, nieco mniej miłego
procederu, jest to ulica pań lekkich obyczajów, albo raczej można powiedzieć,
że głównie panów biorących hormony żeńskie od urodzenia. „Panie”, zwane tu
potocznie shemale’ami są dla mnie gołym okiem bardzo ciężkie do odróżnienia od
prawdziwych Pań, tylko Natalka czasami rzuci, że to biodra za wąskie, albo nie
ma cellulitu i wtedy już wiadomo, że najprawdopodobniej jest to facet i mam
odwrócić wzrok. Podobno wynika to z tego, że kobieta w rodzinie tajskiej jest
„bardziej dochodowa”, dlatego jak wyjdzie chłopiec to trzeba go przerobić, żeby
mógł udawać prostytutkę. Prostytucja jest tu widoczna na każdym kroku,
decydując się na zwykły masaż Tajki zawsze na końcu oferują tak zwany „happy
ending” za około 50 złotych. Podobno J. A gdy w nocy zostanę sam na chwilę, gdy
Natalka kupuje kolejne piwo w Seven Eleven (największa sieciówka sklepów typu
Żabka na świecie) dziewczynom nie zajmuje to więcej niż 10 sekund, żeby
zaproponować mi rozrywkę. Przez całą dobę na ulicy można też usłyszeć t Tajów
wykonujących subtelne cmoknięcia ustami (ciężko to opisać), długo
zastanawialiśmy się o co chodzi, w końcu okazało się, że jest to oferta
„ping-pong show”, które można delikatnie opisać jako „gimnastyka waginalna”,
faceci na widowni dostają paletki ping-pongowe i ich zadaniem jest odbić
piłeczkę „wystrzeliwaną” przez Tajkę. Myślę, że więcej tu komentować nie trzeba
z powódek etycznych, zainteresowanych zapraszamy do artykułu z Wikipedii.
Impreza na Khao Sanie nie kończy się nigdy, ona
jedynie przenosi się z miejsca na miejsce. Mianowicie do północy wszyscy
głównie piją przed sklepami – słynnymi Seven Eleven – które jak mówi legenda o
Bangkoku są rozlokowane tak gęsto, że wychodząc z jednego można już zauważyć 2
kolejne. Musimy stwierdzić, że legenda jest prawdziwa, kiedyś próbowaliśmy
wypić po jednym małym piwie w każdym Sevenie na naszej drodze, ale po około 2-3
km okazało się, że chyba nie przetrwamy tej próby. Po północy każda impreza przenosi
się do pubów i klubów, gdyż, uwaga, w Tajlandii obowiązuje prohibicja, we
wszystkich sklepach można kupić alkohol tylko rano i między 17 a 24. Jednak w
praktyce oznacza to tylko dobry biznes dla miejscowych, którzy po północy
wychodzą na ulice z workami z lodem wypakowanymi piwami i o dziwo taka forma
kupowania alkoholu jest już legalna. O ile nam wiadomo. Jednak taka zabawa
będzie nas kosztować już nie 45 batów za sztukę tylko 90. A ze względu na to,
że w klubach cena nie jest wyższa to wszyscy uderzają właśnie tam, a impreza w
nich spokojnie toczy się już do 5-6 rano, dzień w dzień.
Khao San ma oczywiście kilka poważnych wad. Nie
uwłaszczając nikomu najbardziej irytujący są Brytyjczycy, grupa bardzo łatwa do
rozpoznania – około 5-6 facetów, każdy z piwem i fajkiem, wydzierający się
wniebogłosy, zwykle w identycznych koszulkach z napisem w stylu „One night in
Bangkok” albo bardziej osobliwe w stylu „Pussy Patrol” i nigdy nie do spotkania
w innej części miasta – oni tylko piją, 24 godziny na dobę. Denerwować mogą też
wszechobecni kierowcy tuk-tuków machających do każdego z daleka i
wykrzykujących „Tuk-tuk, sir?”. Gdy to nie działa zawsze spytają się gdzie
idziesz i powie, że on Cię tam zawiezie szybciej. Gdy wymieni się nazwę
dowolnego zabytku zwykle można usłyszeć, że taka świątynia dzisiaj jest
zamknięta, ale nie musimy się martwić bo on nas wprowadzi. Oczywiście sytuacja
gdy takie zabytki są zamknięte nie występuje, a kierowca nieźle na Was zarobi,
przy okazji stracicie mnóstwo czasu bo zwykle obwiezie Was przez okoliczne
sklepy z biżuterią, pamiątkami i garniturami, gdzie pięciu Tajów na raz będzie
Wam wciskać wszystko. Do tego porównując Khao San dziś i 2 lata wcześniej, gdy
byliśmy tu ostatnio, irytuje tłum, szczególnie po zmroku, gdy na ulicy stoi się
w korkach ludzi, a przejście całego 500 metrowego odcinka drogi zajmuje chyba
pół godziny. Z roku na rok amatorów backpackerskiego stylu podróżowania
przybywa, a ulica już powoli nie jest w stanie ich pomieścić. Warto też dodać,
że Tajlandia robi się coraz bardziej popularna wśród Polaków. Codziennie możemy
usłyszeć „Stasiu, k****, patrz, k****, jaszczurka”. Stasiu zazwyczaj ma dziecko
„na barana”, brzuch zwisa mu do ziemi, a w ręce dzierży browar.
Warto dodać też największą zaletę tego miejsca,
którą mimo Brytoli i kilku innych denerwujących nacji, są ludzie. Wszyscy
zawsze uśmiechnięci i życzliwi. Potrzebujesz pomocy przy znalezieniu
jakiegokolwiek miejsca? Zawsze znajdzie się ktoś do pomocy. Ludzie są niezwykle
otwarci, standardem są obcy ludzie podchodzący do Twojego stolika, żeby
pogadać. Gdy nam się nudzi to też zajmuje to chwilę, żeby znaleźć nowych ludzi,
którzy zrzucą się z Tobą na taksówkę, pójdą z Tobą na imprezę, czy nawet
dołączą do Twojej podróży. Spotykaliśmy na swojej drodze wiele grup, które
poznały się właśnie w Bangkoku i podróżują już ze sobą od kilku tygodni. To
właśnie ludzie tworzą fantastyczny klimat tego miejsca – wiecznie zadowoleni i
otwarci na wszystko.
Porównując Khao San z tym co widzieliśmy 2 lata
temu dużo się zmieniło. Ulica stała się czysta, naganiacze mniej irytujący i
łapczywi a żółci ludzie przestali pełnić tylko funkcję sprzedawców, ale także LICZNIE
pojawiają się na ulicy jako turyści. Podczas naszego ostatniego pobytu Azjatów
na Khao Sanie nie było w ogóle, teraz stanowią całkiem sporą grupę – królują
Singapurczycy i Chińczycy (tak na oko). Z pewnym opóźnieniem i oni odkryli uroki
biegania z plecakiem po mieście zamiast siedzenia w nudnych resortach.
Aczkolwiek jeszcze, szczególnie do dziewczyn, nie doszło że ubiór w stylu sukni
do kostek nie jest tutaj odpowiednim strojem na kolację, także często wyglądają
zabawnie i wyróżniają się z tłumu.
Zmieniło się też mocno podejście Tajów do
turystyki, nie tylko na Khao San ale i w całym Bangkoku. Nie są już tak
łapczywi na każdy pieniądz, przez wyraźny w ostatnich latach skok cywilizacyjny
trochę wyluzowali. Uznaliśmy, że bardzo łatwo ocenić łapczywość oraz potrzebę
dorobienia kilku groszy ekstra, po tym jak długo czynne są wszystkie punkty
usługowe. Pewnie wielu z Was zauważyło w Egipcie czy Turcji, że tam sklepy nie
zamykają się prawie nigdy z nadzieją na zarobienie trochę więcej, i przy okazji
wykorzystanie naiwności pijanych turystów (Ci z Was którzy nas odwiedzali,
wiedzą jakie buble zwieźliśmy). Za to w rozwiniętych krajach turystycznych
raczej nikt by już nie wpadł na pomysł, że trzymać sklep z pamiątkami otwarty
do 5 and ranem. 2 lata temu było tutaj tak samo, także teraz ze zdziwieniem
zauważyliśmy, że wiele punktów zamyka się koło północy. Ludzie nie mają już
ochoty zarywać nocki dla paru batów, wychodzą na swoje w ciągu dnia. A wzrost
zamożności da się wyraźnie zauważyć. Młode dziewczyny przy stoiskach zabijają
wolny czas grając na najnowszych iPhone’ach - jeżeli macie iPhone’a 3G to
jesteście już sto lat za Tajami J, wielu Tajów biega też po ulicy z nowymi
tabletami siedząc na Facebook’u. Ogranicza się też zjawisko seksturystyki,
kiedyś prostytutki i utrzymanki biegające ze starymi Europejczykami były
zjawiskiem powszechnym, dzisiaj jest to znacznie mniej zauważalne. W końcu
można zobaczyć młode Tajki chodzące ze swoimi tajskimi chłopakami w tym samym
wieku, zamiast staruchów z Europy w zamian za parę groszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz