niedziela, 3 marca 2013

Sawasdee Koh Tao!



                Wyspa tak mała, że biegnie przez nią jedna główna droga, a na stałe mieszka podobno jakieś 5 000 ludzi. Jest to zarówno najmniejsza, jak i najbardziej oddalona od brzegu wyspa należąca do archipelagu położonego ptz południowo-wschodnim wybrzeżu Tajlandii, do którego należą jeszcze słynne Koh Samui i Koh Phangan. Sławę zyskała dzięki pięknym spotom nurkowym pięknym pustym plażom.

Wardejny nurki. Podczas kursu trzeba ogarnąć bardzo dużo znaków, dzięki którym pod wodą można jakoś się "dogadać".

                Pierwsze wrażenie nie było najlepsze – wyspa zaskoczyła nas negatywnie –  od razu rzucił się na nas tłum dumnych posiadaczy pick-up’ów, którzy pełnią na wyspie rolę taksówkarzy. Wrzucają wszystkich na pakę i próbują skasować 20 zł za maksymalnie 2 kilometrowy odcinek i w żaden sposób nie chcą opuścić ceny. Nas też tak prawie wrobili, jednak w momencie gdy już siedzieliśmy u jednego z nich na pace przed nami pojawił się shuttle bus z nazwą naszego resortu nurkowego, tak więc uciekliśmy z pick-up’a z gotówką w kieszeni. Gdy zajechaliśmy już na właściwą plażę – Sairee Beach z okolic portu miejski harmider i zatłoczenie panujące na około 4 uliczkach „miasteczka-stolicy” zniknęły i przed nami pojawiła się wreszcie piękna plaża z idealnie krystaliczną wodą. Jednak nie mieliśmy za dużo czasu, żeby rozkoszować się takimi widokami, gdyż meldując się w recepcji dowiedzieliśmy się, że za 20 minut zaczyna się nasz kurs nurkowy. Tak więc po 14 godzinach podróży z Ton Sai Beach nie mieliśmy nawet czasu na przysznic, bo 20 minut czasu wolnego głównie spędziliśmy na tłumaczeniu w recepcji, że wolimy posprzątany pokój, a nie ten brudny i naprawdę potrzebujemy go natychmiast.

Jedna z plaż - na tej akurat było bardzo dużo wielkich kamieni
Shark Bay - tutaj snorkując można zobaczyć rekiny

                Całe szczęście początek kursu polegał jedynie na obejrzeniu kilku godzin filmu, dlatego mieliśmy czas przynajmniej coś zjeść po podróży i poznać się z grupą. Film okazał się tak nudny, że w połowie zdecydowaliśmy się strzelić sobie kilka piwek. Następne 5 dni było trochę wymagające, a każdy dzień wyglądał prawie tak samo – pobudka o 7, śniadanie w biegu łapane w słynnym 7 Eleven, koło 9 już pierwszy nurek, o 12 powrót z morza, szybki lunch z grupą, a następnie zajęcia teoretyczne, żeby nic nam pod wodą się nie stało z powodu naszej nieuwagi. Koło 17-18 wreszcie byliśmy wolni, i wtedy zaczynało się odkrywanie życia nocnego Koh Tao, a raczej wieczornego, bo o 23 musieliśmy już spać.
Ciekawostka dla kibiców Reala/Barcelony

Chang - piwo produkowane (obecnie już) przez Heinekena sponsoruje obydwie drużyny. Do tej pory zastanawiamy się, jak to działa...


                Po 6 dniach nurkowania przeprowadziliśmy się do innego resortu, gdyż przysługująca nam zniżka na pokój z tytułu uczestnictwa w kursie już się skończyła, i rzeczywista cena pokoju trochę przekraczała nasz budżet (100 zł za pokój!!!). Po wielu godzinach poszukiwań w końcu udało nam się znaleźć bardzo przytulną i wolną chatkę z drewna, która miała nam służyć za za dom podczas dalszego eksplorowania Koh Tao.
'
"Kamienna" plaża


                Kolejnego dnia po kursie postanowiliśmy zwiedzić wyspę. Co prawda ciężko to nazwać zwiedzaniem, gdy wyspa ma jakieś 5 km długości, wszystkie atrakcje to jedna wioska, 2 punkty widokowe i około 10 różnych plaż. Mimo to postanowliśmy wypożyczyć skuter, który ku naszemu zdziwieniu kosztuje tu tyle samo co podróż pick-up’em w jedną stronę – za 20 zł dostaliśmy skuter na cały dzień. Jednak dopiero po wynajęciu przypomniało nam się, że ani ja ani Natalka nigdy wcześniej na skuterze nie jeździliśmy, a do tego musimy jeszcze zwracać uwagę na ruch lewostronny. Co gorsza podróż musieliśmy zacząć od przejechania wąskim deptakiem wzdłuż plaży około 500 metrów, żeby dostać sie na prawdziwą drogę. Kilku ludzi przez naszą jazdę prawie zostało kontuzjowanych, a później też nie było lepiej. Żeby dostać się na plaże trzeba było zwykle najpierw wspiąć się na nadbrzeżne wzniesienia a potem znów zrównać się z poziomem morza, i to zwykle po drogach ziemnych, które były tak strome, że momentami Natalka musiała nas pchać. Tam również raz prawie wpakowaliśmy się w samochód a kolejny raz o mało nie wylądowaliśmy w rowie. No i oczywiście co chwilę słyszałem tylko zza pleców Natalkę „Nie po tej stronie drogi!” Jednak plaże rzeczywiście były warte odwiedzenia, mimo trudności jakie nas spotkały na drodze do nich. Zwykle umiejscowione w malutkich zatoczkach z krystaliczną wodą, prawie puste i dziewicze. 
Podróż skuterkiem

                Po kilku dniach odpoczynku i zwiedzania wyspy postanowiliśmy wyruszyć dalej – na Langkwawi – malajską wyspę położoną zaraz przy granicy z Tajlandią. Tutaj też nie ominęły nas przygody, żeby zdążyć na poranny autobus, z lądu, nie mogliśmy wziąć szybkiego promu, który przewiózł by nas w 2,5h. Zamiast tego musieliśmy wybrać nocny prom – starą, drewnianą łajbę, która tą samą trasę pokonywała w 8 godzin! Na promie każdy dostaje swój materac, tak wąski, że trzeba na nim spać na boku, żeby nie przytulać się do sąsiada. Całe szczęście dostaliśmy miejsca z daleka od toalety, przejścia i silnika, z wysokim sufitem. Niektórzy nie mieli tego szczęścia, najgorszy był tak zwany przez nas „pokład niewolników”, najniższy z 4 poziomów łóżek, położony poniżej linii wody. Sufit na tym pokładzie był chyba na wysokości 1 metra, także w takim natłoku ludzi i z dodatkowym podgrzewaniem w postaci harczącego silnika musiało być tam niezwykle gorąco. Po przesiadce do busika, jak to zywkle bywa w Tajlandii, przerzucali nas z busa do busa w każdym większym mieście na drodze, gdyż uznaliśmy, że tutejszy system transportowy działa na bazie kilku hub’ów. Przejazd zaczyna się od najmniejszego busa lub tuk-tuk’a, który później rośnie wraz z docieraniem do kolejnego miasta, żeby najdłuższy dystans zrobić wygodnym dwupiętrowym busem, z którego ludzie następnie z kolejnego dużego miasta zostaną rozwiezieni po całej okolicy. I tak szczęśliwie dotarliśmy na Langkawi, gdzie wybraliśmy sie w zasadzie tylko dlatego, żeby raz jeszcze spotkać się z dwójką Holendrów, z którymi robiliśmy kurs nurkowy i którzy wyjątkowo przypadli nam do gustu :)

A to dla nich przemierzyliśmy Tajlandię wszerz, żeby dostać się na Langkawi

1 komentarz:

  1. Sawasdee! Zapraszamy do nas, może macie ochotę zostawić trochę wspomnień z wyprawy? Będzie nam bardzo miło. Pozdrawiamy, Baśniowa Tajlandia
    https://www.facebook.com/basniowatajlandia

    OdpowiedzUsuń