niedziela, 24 marca 2013

U cioci Kim na imieninach


              Nasza koreańsko-meksykańska para, od której wynajmujemy pokój jakiś czas temu zaklepała mieszkanie po drugiej stronie korytarza, które za tą samą cenę oferuje dużo lepsze warunki. No i właśnie dziś nadszedł dzień przeprowadzki, nieszczególnie na to narzekaliśmy, gdyż dzięki temu rozmiar naszego pokoiku wzrósł z 7 m2 do całych 10! Mimo odległości między mieszkaniami nie przekraczającej 3 metrów nie było to łatwe zadanie, głównie ze względu na fakt, że Natalka jest w Bangkoku, a meksykanin Mario w Europie w biznesach. Tak więc pozostałem tylko ja i koreańska żona Maria, która tak przy okazji jest w ciąży; a przenieść trzeba było wszystko, łącznie z lodówką i pralką. Całe szczęście w porę pojawiła się cała rodzina Koreanki – w składzie: tata Kim i mama Kim (najpopularniejsze nazwisko w Korei), a do tego wujek Kim wraz z ciocią i dwójką dzieciaków. W ten sposób po niecałych 2 godzinach biegania wszystkie graty zostały przeniesione. 


Nasz nowy, lepszy pokój!

Po przerzuceniu wszystkiego rodzina zdecydowała wybrać się na lunch, a że w nowym mieszkaniu nie było jeszcze gazu i bardzo chcieli mnie poznać, to dostałem niecodzienną propozycję wybrać się na niedzielny obiad z całą koreańską rodziną. W końcu miałem szansę zobaczyć typowe dania jedzone tu na obiad, i co najważniejsze i nie zawsze oczywiste, jak się te potrawy je. Kuchnia koreańska to cały rytuał – każdy dostaje do głównego posiłku 6-8 miseczek z różnymi dodatkami, tak zwanymi banchan’ami, a każdy z nich ma inne zastosowanie – część jest do mięsa, część na grilla, część służy jako przekąski. Ale to właśnie grill jest w tym wszystkim najważniejszy, najpopularniejszym posiłkiem w Korei jest po prostu Korean BBQ. Zatem z całą rodziną Kimów także wybraliśmy się do takiej restauracji, wytłumaczyli mi, że w domu raczej nie jadają, szczególnie w weekendy, bo to za dużo roboty dla żony. Wszyscy usiedli przy podłużnym stole, pośrodku były otwory, do których obsługa po chwili zniosła rozżarzony brykiet i kratki na grilla. Tutaj nikt nie grilluje za Ciebie, większą zabawą jest robienie tego samemu przy stole. Gdy tylko usiedliśmy do stołu tata Kim od razu zamówił soju (miejscowa 20% wódka, uwielbiana przez lokalnych i przyjezdnych, ale chyba głównie za cenę: $1 w sklepie i maksymalnie 3 dolary w restauracji za butelkę) i popatrzył na mnie wymownie próbując się upewnić, że będę pić razem z nim. Nikomu nie przeszkadzało, że jest dopiero południe, a tu już trzeba wcinać mięso z grilla i pić. Po kieliszku podczas obiadu chlapnął sobie każdy. Po chwili na stół przywędrowały talerze ze schabem wieprzowym – świnka jest tu zdecydowanie najpopularniejszym mięsem. Po wieprzowinie zaczęło się znoszenie banchan’ów – każdy dostał:

  • Ryż
  • Marynowaną cebulę do zagryzania mięsa
  • Sosik do mięsa, chyba z fasoli
  • Kimchi – fermentowaną kapustę pekińską – standardowa przekąska, nadaje się też do grillowania
  • Sól – każdy miał swoją w osobnej miseczce do maczania mięsa
  • Makkoli – słodkie, mleczne wino ryżowe, które pije się z miski – przepyszne!
  • Czosnek w kawałkach – do zgrillowania 
 
Standardowy zestaw banchan'ów

 
Do tego na środek stołu powędrowały jeszcze talerze z warzywami, jakieś surówki i kilka innych dziwnych rzeczy, o które już nie zdążyłem spytać. Na przystawkę była jeszcze najsłynniejsza koreańska zupa jjigae – taki nasz rosół tyle, że na bardzo ostrej papryce i z tofu. O dziwo swojego własnego talerza nikt nie dostał. Mięso i inne rzeczy z grilla są na bieżąco cięte na małe kawałki podczas grillowania i jedzone bezpośrednio znad ognia. 


Korean BBQ


Przez cały posiłek rodzina próbowała mnie wypytać o wszystko, jednak ze względu na fakt, że jedyną osobą mówiącą tam po angielsku była nasza współlokatorka, to z tłumaczeniem w obie strony szło to dość mozolnie. Dlatego głównie próbowali się porozumieć na migi i szeroko uśmiechać.  Cała sytuacja wyglądała prawie identycznie jak polski, niedzielny obiad u cioci – dzieciaki biegały dookoła stołu lub siedziały na Facebook’u, mama i ciocia Kim, cały czas się dopytywały czy aby na pewno jestem już najedzony i czemu nie chcę więcej zjeść, a tata i wujek przez cały obiad popijali soju i makkoli. Po obiadku obowiązkowy spacer po okolicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz