Nasza
przygoda z ukraińskimi pociągami zaczęła się w jednej z warszawskich
restauracji przy ulicy Kruczej. Wiedząc, że sprzedaż biletów na połączenia w
Ukrainie zaczyna się dokładnie na 45 dni przed datą podróży postanowiliśmy sie
sprężyć i kupić wszystko wcześniej, mając świadomość, że możliwości zakupu w
kasie, na miejscu nie ma. Podobno da się kupić bilety u koników, ale wiadomo
jak to bywa – ceny zapewne byłyby wywindowane, a o miejscach obok siebie
moglibyśmy tylko pomarzyć. I tak z naładowanym laptopem, pięcioma kartami
płatniczymi rozpoczęliśmy „podróż” na Ukrainę.
Nieświadomi niczego czekamy na pierwszy pociąg Lwów-Kijów |
Strona,
na której można kupić bilety jest napisana w języku angielskim, niestety,
przechodząc do systemu płatności i rezerwacji musimy zacząć operować w cyrlicy.
Po nieudanej płatności (których mieliśmy kilka) cały proces, który jest dosyć
pracochłonny należy zacząć od początku.. Co więcej, zarezerwowane przez nas
miejsca, za które nie przeszła płatność, widnieją jako zabookowane w systemie,
więc cały misterny plan rezerwacji sektora dla naszej grupy - przy samych
drzwiach i łóżek koło siebie legł kilkukrotnie w gruzach.
Dworzec we Lwowie |
Płatność
również stała się nie lada wyzwaniem. Okazało się, że jeden przejazd płacimy
kartą, której jednak nie możemy użyć przy płatności za kolejną rezerwację – taka
transakcja jest od razu odrzucana. I tak musieliśmy użyć pięciu różnych kart,
żeby zapłacić za wszystkie połączenia.
Żeby
nie było zbyt łatwo, to co drukujemy po rezerwacji internetowej, czyli w
zachodnich realiach papier nazywany biletem jest tylko potwierdzeniem
rezerwacji i nie uprawnia nas do podróży. Z takim papierkiem, a raczej z
dwudziestoma pięcioma papierkami (5 osób x 5 połączeń) należy udać się na
dworzec, gdzie przemiła Pani wydrukuje nam każdy bilet z osobna, a przy okazji
mamy około 40 minut na zwiedzenie przepięknych dworców.. Drugą opcją jest
znalezienie specjalnego punktu - biura, zazwyczaj zlokalizowanego w centrum
miasta, gdzie możemy te bilety wymienić. Trwa to trochę krócej, ponieważ nie
wszyscy wiedzą o jego istnieniu, a więc i kolejki są krótsze. W takim punkcie
wymiana zajęła nam 30 minut.
My i przemili Ukraińcy |
Do
wyboru mamy cztery różne klasy:
- zahalnyj (ros. obszczij) – wygląda jak płackarta (o której niżej) jednak nie mamy miejscówek – kto pierwszy ten lepszy. Jest to opcja dla doświadczonych wyjadaczy. Niestety(?) takie wagony nie kursują na wszystkich połączeniach – np. tego wspaniałego doświadczenia nie przeżyjemy podróżując na Krym.
- płackartnyj (ros. płackarta) – opcja, z której korzystaliśmy. Jest to wagon bezprzedziałowy (nie taki fajny jak w naszym Intercity), z korytarzem po środku. Po jednej jego stronie wiszą dwa łóżka (zlokalizowane równolegle do kierunku jazdy), a po drugiej cztery (zlokalizowane prostopadle). Przed pójściem spać można siedzieć na niższych łóżkach, gdzie nawet jest stolik. Niestety, współpodróżni spali przez cały dzień i noc, więc musieliśmy albo stać na korytarzu, albo upchnąć się jak sardynki na wolnej pryczy, albo cały ten czas przeleżeć, co uwierzcie nie jest najprzyjemniejszą formą odpoczynku, przy panującej tam duchocie. Zdarzało się też tak, że mieliśmy jakieś miejsca na dole – wtedy bez przeszkód mogliśmy grać w karty, rozmawiać i wcinać ukraińskie pierożki.
- kupejnyj (ros. kupé) – czteroosobowe zamykane przedziały, czyli coś jak nasza kuszetka. Wprawdzie miejsca nie jest za dużo, ale komfort podróży chyba jest większy. Na wagonach tej klasy jest nawet narysowana śnieżynka, co mogłoby świadczyć o klimatyzacji. Oczywiście tylko by mogło, z tego co mówiła nam mama Natalki wspomniana naklejka jest tylko marzeniem o dobrobycie i luksusie.
- splanyj (ros. liuks) – dwuosobowe, najbardziej luksusowe. Tylko o nich słyszeliśmy, nikt nie widział.
- zahalnyj (ros. obszczij) – wygląda jak płackarta (o której niżej) jednak nie mamy miejscówek – kto pierwszy ten lepszy. Jest to opcja dla doświadczonych wyjadaczy. Niestety(?) takie wagony nie kursują na wszystkich połączeniach – np. tego wspaniałego doświadczenia nie przeżyjemy podróżując na Krym.
- płackartnyj (ros. płackarta) – opcja, z której korzystaliśmy. Jest to wagon bezprzedziałowy (nie taki fajny jak w naszym Intercity), z korytarzem po środku. Po jednej jego stronie wiszą dwa łóżka (zlokalizowane równolegle do kierunku jazdy), a po drugiej cztery (zlokalizowane prostopadle). Przed pójściem spać można siedzieć na niższych łóżkach, gdzie nawet jest stolik. Niestety, współpodróżni spali przez cały dzień i noc, więc musieliśmy albo stać na korytarzu, albo upchnąć się jak sardynki na wolnej pryczy, albo cały ten czas przeleżeć, co uwierzcie nie jest najprzyjemniejszą formą odpoczynku, przy panującej tam duchocie. Zdarzało się też tak, że mieliśmy jakieś miejsca na dole – wtedy bez przeszkód mogliśmy grać w karty, rozmawiać i wcinać ukraińskie pierożki.
- kupejnyj (ros. kupé) – czteroosobowe zamykane przedziały, czyli coś jak nasza kuszetka. Wprawdzie miejsca nie jest za dużo, ale komfort podróży chyba jest większy. Na wagonach tej klasy jest nawet narysowana śnieżynka, co mogłoby świadczyć o klimatyzacji. Oczywiście tylko by mogło, z tego co mówiła nam mama Natalki wspomniana naklejka jest tylko marzeniem o dobrobycie i luksusie.
- splanyj (ros. liuks) – dwuosobowe, najbardziej luksusowe. Tylko o nich słyszeliśmy, nikt nie widział.
Dosyć problematyczna sprawa kiedy nie mieścisz się w łóżku |
Na
dworcu trzeba pojawić się z lekkim zapasem – pociągi są bardzo długie
(naliczyliśmy 17 wagonów) i punktualne. Zdarzyło się, że musieliśmy
przemaszerować całą długość pociągu żeby dotrzeć do naszego wagonu, co zajmuje
dobre 10 minut, zważywszy na przeogromny tłum, ciężkie plecaki na plecach i
upał. Do pociągu, po okazaniu biletu oraz paszportu wpuszcza
prowadnik/prowadnica. Ich zadaniem jest kontrolowanie, czy w wagonie wszyscy są
grzeczni, siedzą na swoich miejscach i nie hałasują. W żadnym wypadku nie są
pośrednikiem między firmą a klientem, stąd na ich serdeczność narzekać nie
można. Zazwyczaj prowadnicy zabierają bilety na początku, przy wejściu,
wkładają je do specjalnych brązowych kabur, w związku z czym można iść spokojnie spać, bo każdy
dobrze zorganizowany prowadnik obudzi śpiącego podróżnego przed jego przystankiem.
Jak już każdy ulokuje się na swoich miejscach, wywachluje i ponarzeka na
temperaturę, prowadnik rozdaje zestaw pościeli plus ręcznik. Przyjemność ta
jest dodatkowo płatna (10/12UAH, ok. 5zł), a kupując bilet przez internet jest
z góry narzucona. Wręczoną pościelą ubiera się materace i można spokojnie sobie
odpocząć. Oczywiście gdyby nie panujący upał. Rekordem, który odnotowaliśmy na
trasie Odessa – Lwów było 37◦C. Jak tylko wchodziliśmy do pociągu, co mądrzejsi
faceci zdejmowali koszulki oraz bezwzględnie wszyscy – buty – możecie sobie
wyobrazić jak przyjemnie siedziało nam się w tej puszcze... Jedynym
rozwiązaniem na panujace tropiki było zimno piwko!
Płackarta, czyli wagon, którym podróżowaliśmy |
Wszelkiego
rodzaje napoje oraz jedzenie można oczywiście kupić przed podróżą i spokojnie
sobie konsumować. Można też było udać się do wagonu restauracyjnego, w którym
jednak ceny były zabójcze. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że ukraiński WARS
był podłączony tylko na jednym połączeniu Lwów – Kijów. Był to pociąg relacji
Budapeszt – Moskwa, więc wydaje mi się, że w tych ukraińskich restauracji nie
ma wcale. Zdecydowanie najlepszą opcją są zakupy u babuszek, które stoją na
peronach. Tak jak wspomniałam wcześniej, ukraińskie pociągi są niezwykle
punktualne, a dokładny rozkład wraz z długością trwania przystanków wywieszony
jest na drzwiach pokoju prowadnika, gdzie sobie można wszystko dokładnie
sprawdzić. Na dłuższych przystankach (powyżej 10 minut), po wyjściu z pociągu
obskakuje nas dziesiątki babuszek, które sprzedają w zasadzie wszystko: od
szampańskieje (szampan), przez maroźni
(lody), po zestawy skłądające się z kuricy, kartoszków (ziemniaków) oraz surówki
ułożone na plastikowym talerzu i zapakowane folią spożywczą. My najczęściej
decydowaliśmy się na warenki (nasze pierożki), które były prawie tak dobre jak
te, lepione przez babcię W. No i oczywiście zimne piwko – w cenie niższej niż w
sklepach przy dwrocu w większym miastach. Żyć nie umierać!
Na zakupach w lokalnym babuszkowym sklepie |
Przed
wyjazdem nasłuchaliśmy się setek historii o bibkach w ukraińskich pociągach.
Przygotowani psychicznie na to doniosłe wydarzenie, zaopatrzeni w przekąski,
którymi rzekomo dzieli się z innymi w pociągu, wkraczliśmy do wagonu, gdzie
okazywało się, że byliśmy jednymi z nielicznych zainteresowanymi kontaktami
towarzyskimi. Zazwyczaj graliśmy w karty do ok. 22.00 (później wypadało spać
lub czytać książkę przy czołówce), poznawaliśmy przypadkowych ludzi, którzy
jechali do pracy lub na wakacje, ale opowieści o wielkich imprezach i
popijaniem bimbru/koniaku ze słoika nie sprawdziły się. Sami nie wiemy, czy to
szkoda, czy nie...
Wieczorna pociągowa toaleta |
Może
być tak dlatego, że w zeszłym roku rząd ukraiński postanowił działać i podjął
walkę z nałogami. Od tego czasu w pociągu można pić tylko piwo, chociaż co
niektórzy popijali w ukryciu koniaczki, a my raz zdecydowaliśmy się na
uczczenie pierożkowej kolacji dwulitrową, plastikową butlą wina na rozlew.
Prowadnik przymyka na to oko, ale myślę, że dobre czasy już nie wrócą. W zamian
za to prowadnik może nam zaoferować poranną kawkę (kwaśna jak nie wiem co) lub
czaju z wielkiego srebrnego czajnika za dopłatą złotówki.
Pościel ubrać najlepiej tuż po wejściu do pociągu, a nie gimnastykować się w nocy bez światła, które często wyłączane jest znienacka |
Gdy robi
się trochę (co chciałabym podkreślić – TROCHĘ) chłodniej, a temperatura
oscyluje wokół 30◦C pasażerowie rozpoczynają konsumpcję. W zasadzie każdy ma
jedzonko przygotowane w domu. Na plastikowych talerzach królują jajka na
tawrdo, świeże ogórki, postrzępione na kawałki mięso wszelkiego pochodzenia
oraz oczywiście niekwestionowany lider – suszona rybka, która jest najlepszą
zagryzką do piwa. Rybę kładzie się na środku, jak czipsy i każdy sobie po
kawałeczku odrywa. Zapachy nie z tej ziemi!
Przydworcowy sklep z przysmaczkami |
Kolega z jajkiem w naszym wagonie |
Po jedzony
wszyscy grzecznie spać, wieczorem temperatura staję się znośna, materace są
bardzo wygodne, a w wagonie panują egipskie ciemności. Nic tylko spać! Mimo, że
każdy z nas obawiał się, że nie będzie mógł spać w pociągu nikt tak na prawdę
nie miał takiego problemu. Do celu dojeżdżaliśmy zazwyczaj między godziną 4.00,
a 8.00 i wyspani mogliśmy spokojnie sobie zwiedzać i odpoczywać.
Do Odessy dojechaliśmy o 4.00 rano, o 7.00 zameldowaliśmy się na plaży |
Przed
wyjazdem rozpatrywaliśmy wiele opcji podróżowania: autobusy, samochód, a nawet
samolot. Z perspektywy czasu uważam, że ukraińskie pociągi to najlepszy wybór!
Po całym dniu maszerowania można się w końcu położyć, nic nie robić, pogadać,
pograć w karty i spokojnie pomyśleć. Mając dosyć napięty plan jest to na
codzień trudne. A największym plusem podróży pociągami są oszczędności – za
nasze pięć połączeń zapłaciliśmy w sumie 180zł/os. Mieliśmy cztery nocne
przejazdy, a zatem nie musieliśmy wtedy płacić za noclegi.
Szef lwowskiego dworca - Mateusz |
Myślę,
że mimo wszystkich utrudnień nadal mam ochotę na tygodniową przejażdżkę
non-stop koleją transsyberyjską...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz